gru
10
2006
0

Evil Zone / Eretzvaju – recenzja

Autor recenzji: Volf
Evil Zone Na co jak na co, ale na niedobór bijatyk na PSXa narzekać po prostu nie wypada. Same gry z serii Tekken, Mortal Kombat i Street Fighter to już kilkadziesiąt tytułów, a przecież to jedynie wierzchołek góry lodowej. Rzecz w tym, że pomimo olbrzymiej gamy tytułów, większość różni się między sobą szczegółami. Model walki zawsze jest do siebie podobny, tryby standardowe, zasady te same – poza podziałem na 2D i 3D różnice są minimalne i dotyczą głównie ostatecznego szlifu, grafiki, muzyki, ewentualnie dodania jakiegoś ciekawego urozmaicenia. Jest też jednak parę tytułów bardziej oryginalnych, których twórcy wcale nie silili się na zdetronizowanie Tekkena – zamiast tego spróbowali zrobić coś innego. Modelowym przykładem takiego zachowania są dwie pierwsze części Bushido Blade. Takim tytułem jest też Evil Zone, w Japonii znany pod nazwą Eretzvaju.

Prostoty czar
Co w nim jest tak wyjątkowego? Przede wszystkim model walki – znacie jeszcze jakieś mordobicie, w którym poza kierunkami używa się dwóch przycisków? Nie? No właśnie. A tutaj całe sterowanie opiera się na przyciskach ataku i bloku. Oczywiście, są różne rodzaje ataków, zależnie od tego który kierunek przytrzymamy. Są też super silne ciosy, których wykonanie wymaga skoncentrowania sił wojownika (co też możemy uczynić poprzez przytrzymanie dłużej ataku) oraz rzuty. Jakie są konsekwencję wykorzystania takiego gameplay’u? Głównie pozytywne, bo podstawy gry można opanować w przeciągu dwóch minut, a po pięciu da się toczyć szalenie efektowne pojedynki z kumplem. I to dowolną postacią, bo każdym z dziesięciu bohaterów (bohaterki również included) steruje się tak samo, różnice ograniczają się przede wszystkim do samego wyglądu ciosów. Że co, że w takim razie gierka się szybko znudzi? O nieeee…

Evil Zone
Ciosów czar
Evil Zone się nie nudzi (przez pewien czas), bo twórcy perfekcyjnie opracowali wygląd ciosów. O ile same fireballe, jakkolwiek ładne, nie są niczym wyjątkowym, tak wygląd rzutów i speciali nawet teraz powala, a co dopiero w zeszłej dekadzie, kiedy to EZ miał premierę. Najlepiej jeśli opiszę przykładowy rzut: Postać łapie wroga, wyrzuca go do góry fireballem, teleportuje się za jego plecami i wgniata go w ziemię, po czym, żeby nie było zbyt przyjemnie, jeszcze dobija leżącego kolejnymi dwoma fireballami. Mało? A co powiecie na zaatakowanie wroga działem laserowym umieszczonym na… orbicie okołoziemskiej? Albo rozdzielenie się na czterech, otoczenie wroga i pranie mu pyska nie dając szansy się ruszyć? I to są zwykłe rzuty, a są przecież jeszcze speciale…

Evil Zone
Anime czar
Kojarzą wam się z czymś takie ciosy? Gdzie jeszcze postacie mogły kontynuować walki pomimo otrzymywania takich obrażeń? Oczywiście, w najróżniejszych mangach i anime, na które Evil Zone jest stylizowany. Stylizację tę szczególnie czuć w trybie story mode. Każda walka podzielona jest tam na odcinki, każdy odcinek zawiera opening, tytuł, a nawet zapowiedź tego, co będzie „w przyszłym tygodniu”. Dodać do tego pojedynki, które dzięki wspomnianym wcześniej ciosom wyglądają jak żywcem wyjęte z anime, dialogi między wojownikami przed oraz po walce i mamy obraz trybu, w którym feeling uczestniczenia w stworzonym wcześniej show jest olbrzymi. W żadnym innym tytule tak bardzo się tego nie odczuwa, a przecież tak naprawdę to tylko zwykle filmiki pomiędzy walkami. I po co komu jakieś Tekken Balle, Edge Master Mode, skoro dużo lepszy efekt można uzyskać stosując zwykłe przerywniki filmowe…

Evil Zone
Walk czar
Napisałem już, że ciosy wgniatają w siedzenie i że można je opanować w dwie minuty, ale jak się w toto gra? Ano znakomicie. Dzięki prostocie wykonywania uber ciosów praktycznie cały czas coś się dzieje, walki to jedna wielka plejada fireballi, od czasu do czasu urozmaicana pięknymi super ciosami. Jak długo jest się tym wszystkim zauroczonym, to mało obchodzi gracza to, że gierka jest typowo masherska i w zasadzie opiera się tylko na grafice. A zauroczonym można być naprawdę długo, choć olbrzymie znaczenie ma to, czy ktoś lubi anime – jeśli nie, to zapewne odejdzie od konsoli po 5 minutach.

Evil Zone
Grafiki czar
Grafika, jak już wspomniałem, stawia na efektowność, więc twórcy postarali się maksymalnie dopracować fireballe i speciale, trochę mniej uwagi poświęcając postaciom i arenom. Te prezentują klasyczny poziom średni, ani nie są wybitne, ani brzydkie. Zresztą, wśród zgiełku bitwy i miotanym na wszystkie strony fireballom nie zwraca się na nie większej uwagi.
Za to muzyka jest świetna, typowo anime’owata. Doskonale wzmacnia feeling i świetnie się jej słucha, spokojnie może konkurować nawet z OSTem z Soul Blade. Brawa należą się również dla aktorów podkładających głosy postaciom, wyszło im to całkiem naturalnie.

Evil Zone
Wojaków czar
Jeszcze przed końcem wypada wspomnieć o postaciach, jakie dostępne są w grze, bo wcześniej jakoś o tym zapomniałem. Wszystkie są wykonane w stylu mangowym, co oczywiste biorąc pod uwagę stylizację Evil Zone. Moim ulubieńcem jest Danzaiver, łudząco podobny do któregoś z Power Rangersów (i pomyśleć, że ów serialu szczerze nienawidzę xP). Jest też Setzuna, pozornie zwykła uczennica, w rzeczywistości posiadająca niezwykłą moc, Kakorine, słodka, ale piekielnie groźna dziewczynka, Keiya, typowy bad guy w garniturze wysługujący się demonami. W sumie charakterów jest 10, nie jest to liczba oszałamiająca, ale i tak każdym gra się tak samo, więc wielkiej różnicy to nie robi.

Evil Zone
Podsumowywuwywania czar
Trochę ciężko jest mi Evil Zone ocenić. Z pewnością jest to bijatyka nietypowa i dała mi naprawdę wiele radości, ale z drugiej strony ciężko nie zauważyć, że pod powłoką efektowności kryje się prymitywna i masherska rozgrywka, która podoba się tylko fanom anime. Jako otaku daję 9/10, jako zwykły gracz 5/10, więc średnio wychodzi 7/10