lut
20
2007
0

Czy gracz to nadal człowiek?

Wchodząc na ponury dworzec zauważasz, że nie jesteś sam w tym miejscu poza światem.

Rozmiar: 9250 bajtów

 Młody chłopak siedzący w najciemniejszym kącie wygląda na wpół martwego. Blada, niezdrowa cera emanuje delikatnym światłem, chude dłonie drżą przy każdym ruchu, a jego oczy wydają się być w ciągłym pogoni za czymś czego Ty nie potrafisz dojrzeć.

Podchodząc do niego pewnym krokiem zwracasz uwagę na pospolity – raczej nie modny już – strój ów człeka, jak gdyby nie był z tej bajki. Znajdujesz miejsce na ławce i ochoczo siadasz obok swego nowego towarzysza. Jednak mimo tego, że zaburzyłeś jego spokój swą osobą, to chłopak nie zwraca na Ciebie uwagi. Po chwili dobiega do Ciebie delikatny szept, który wychodzi z ust osoby siedzącej obok Ciebie. Przysłuchując się temu mamrotaniu widzisz jak martwe oczy chłopca na chwile rozbłyskują nieokiełznanym gniewem. W tej krótkiej chwili pełnej niepokoju usłyszałeś słowo, które ciągle stara się wydostać z ust Twego towarzysza (niedoli? Tak, ale najwyraźniej jego, a nie Twej). Brzmiało ono coś jak „Bisssson”, ale co to miało oznaczać? Nawet nie starasz się zrozumieć, bo całkiem możliwe, że młodzieniec jest pod wpływem jakiś środków odurzających. Powoli obydwoje zaczynacie się pogrążać w ciszy kiedy na dworzec weszła jakaś postać. Dzięki delikatnym strumieniom bladego światła oblewających twarz nadchodzącej istoty oceniasz, że to kobieta. Kobieta całkiem urodziwa do tego. Twój wzrok szybko i skutecznie określa wiek kobiety i okazuję się, że to całkiem przybliżona liczba do Twego wieku. Czujesz jak nieistniejąca uskrzydlona istota podnosi Cię z miejsca i kieruje Twe kroki w kierunku kobiety-anioła. W głowie nagle pojawia się myśl : a co z mym Towarzyszem? Spojrzenie automatycznie kieruje się na tego chłopca, który teraz stoi z zaciśniętymi pięściami i cały drży. Jego spuszczona w dół głowa pokazuje, że coś niepokoi młodego człeka. Czyżby chłopak także zainteresował się stojącą już całkiem blisko Was kobietą? To miło mieć jakąś konkurencję, nawet w tej groteskowej

 karykaturze zdrowego, tętniącego życiem mężczyzny. Z zamysłu wyrywa Cię delikatny dotyk, który czujesz na swym ramieniu. Zaskoczony obracasz się i …w swych myślach padasz na kolana ze słowami wynoszącymi urodę tej kobiety ponad niebiosa na ustach. Jej blask, czystość, świeżość …Boże! Ona jest piękna! Szybko spoglądasz na swego oponenta w tej nierównej walce o kibić kobiety i widzisz jego smutne, martwe oczy spoglądające na przemian to na Ciebie, to na chodzący cud świata. Z jego powoli otwierających się ust wydobywa się ciche słowo, które już dziś usłyszałeś : „Bissssonnn”. Nagle siła głosu narasta i ponawia swą litanie (do jego nie istniejącego boga?). Przez ponury dworzec przechodzi – niczym fala uderzeniowa – krzyk chłopca : „Kheee! Bison!!!”. Głos załamuję się pod koniec krzyku, a sam autor tego zamieszania wydaje się być co najmniej podekscytowany. Chcesz – dla rozluźnienia sytuacji – zapytać, czy wszystko w porządku, ale udało Ci się to. Gotujący się już chłopiec uciekł gdzieś w stronę mroku z krzykiem na ustach. Tym razem brzmiało to coś jak „Hadou Ken”, a na jego spowitych już w delikatnej ciemności plecach zauważasz napis STREET FIGHTER II…Który według Was jest graczem? Jasne, że 99% czytających odpowie, że ten biedny skurl z koszulką street’a. I prawie będą mieli rację. Jak to prawie – zastanawiacie się pewnie. Ano, Panie i Panowie czasy się zmieniają i także obraz człowieka-gracza dopasował się odpowiednio do czasów w których żyje. Od czego zaczniemy? Od tego, że juz minęła „epoka PRL’u” :) i mamy teoretyczną wolność słowa. Wszyscy mamy możliwości o jakich kiedyś można było tylko marzyć i jakby więcej dróg do wyboru. Naszym losem nie kieruje już partia ani osamotnienie w swych przekonaniach lecz my sami. To dobrze, że do nas należy wybór (znów teoretyzuje ^_^) gdzie będzie nasze miejsce. Czy będziesz tym wpół martwym fanem dzieł Capcom’u, czy może zostaniesz amantem roku – wybór jest Twój. Ale czy jeśli dokonasz wyboru to nie zaszufladkuje Cię to? Otóż nie! Gracz nie jest już samotnikiem, freak’iem i zboczeńcem. Teraz jest to najbardziej liczący się klient.

Trochę faktów wyssanych z dużego, tłustego palucha…

Jak zapewne wielu z Was wie Hollywood to największa na świecie „maszynka” do wypluwania różnorakich pozycji filmowych. Jedne mniej ambitne, a drugie jeszcze mniej ambitne :). Filmy są kierowane do odpowiedniego przedziału społecznego i są łykane niczym dobre i tanie dropsy (nie…nie te dropsy ^_^) od „tego wąsatego pana z kiosku naprzeciwko”. Tylko jest jedna różnica miedzy landrynkami, a filmami: budżet potrzebny na realizacje tworu. Średni budżet na film „mady by Hollywood” wynosi około 40 milionów dolarów (sic!!!). Więc jeśli taka kwota zostaje wydana na potrzeby stworzenia filmu to teraz zastanówcie się chwile i powiedzcie, czy ta kasa bierze się z znikąd? Oczywiście, że nie, a jako, że światem rządzi pieniądz to ludzie którzy wtopili tyle kasy w film będą wymagali zwrotu …ze sporą nawiązką. Dochód trzykrotnie przekraczający budżet to nie rzadkość, a do tego dochodzi pieniądz ze sprzedaży licencji (na komiksy, czy właśnie gry), czy różnego rodzaju akcesoriów typu kubeczki, figurki i innego rodzaju duperele (oczywiście także z licencją). Więc – sumując to wszystko – kasa jest ogromna. A jak to się odnosi do gier? Wystarczy jedno zdania : dochód branży elektronicznej rozrywki z roku fiskalnego 2002/2003 trzykrotnie przekroczył dochody Hollywood!!! I co? Opadła Wam szczęka? To pozbierajcie trzewia bo…ww. podliczenie roku fiskalnego odnosi się tylko do Stanów Zjednoczonych. Teraz już wiecie dlaczego jesteście najbardziej pożądanym klientem?

A jak pozyskuje się nowych klientów ?

Branża (bez różnicy jaka) to taki potwór, który karmi się pieniędzmi pozyskiwanymi dzięki sprzedaży „produktów” (cudzysłów dla intelektualistów i filozofów, hehe). „Apetyt rośnie w miarę jedzenia” – mówi mądre, polskie przysłowie i niestety odnosi się także do naszego potworka, którego karmimy „sałatą”. Jako, że nie istnieje jeszcze żadnego rodzaju perpetuum mobile, a tym bardziej w świecie elektronicznej rozrywki, to ciągle są potrzebne nowe pokłady gotówki. Wiadomo, że jeśli produkt znajdzie nabywcę to wpadnie kasa w łapki, ale co jeśli jej jest ciągle „mało”? Trza znaleźć nowych nabywców na :

odgrzewane kotlety – czyli weźmy starego grzyba zapakujmy w nowe opakowanie i sprzedajmy po raz enty …Nic trudnego w tym nie ma. Bierzemy starego jak świat Final Fantasy VI, konwertujemy na dany system, wciskamy jakieś rendery i dodajemy „bonus”, czyli jakieś stare arty zalegające gdzieś na dysku plus może jakiś wywiad z twórcami albo cosik co zapełni nośnik. Tak oto przygotowany, „nowy” produkt sprzedajemy starym wyjadaczom, kolekcjonerom oraz nowym fanom serii, którzy będą chcieli posmakować świata ostatecznej fantazji po tym jak ukończyli swoja „ukochaną” siódemeczkę. Jedną z form uatrakcyjniania produktu jest wpychanie na nośnik więcej niż jedną pozycje. Później dostaje to dumna nazwę kompilacji i idzie w świat…w skrócie – daliśmy się sfrajerzyć.

licencjonowane pozycje – czyli zarabianie na licencji po raz enty. Tym razem trudniej, bo trza napisać produkt pod kątem nabywców oryginalnego produktu z, którego czerpiemy wzorce. Trza znaleźć produkt „na topie” i dogadać się z twórcami co do licencji. Później robimy „jakąś tam” grę i sprzedajemy produkt noszący nazwę komercyjnego już hitu. Myślicie, że EA kupiło by prawa do Władcy gdyby nie ekranizacja książki? Raczej nie…A ile im to przy tworzyło klientów, ha! Czy daliśmy się nabić w butelkę? My raczej nie, ale gorzej z fanami oryginalnego produktu…

pewny hicior – czyli: będziemy mieli w cholerę kasy, ale chcemy więcej. Skoro sama zapowiedz gry wywołała burzę w branży, mamy miliony preorderów i ludzi, którzy modlą się do głównego bohatera zanim pojawia się właściwa gra to dlaczego by nie zarobić jeszcze trochę „kabony”? Sypiemy szmalem na reklamy „poza branżowe” i czekamy na efekt. A ten przychodzi szybko. Ludzie zaczynają być ciekawi co to. Sytuacja wyjęta z życia: mecz Polska vs ktoś tam (skleroza). Następuje przerwa w trakcie której lecą reklamy. Nagle na ekranie pojawiania się znane dla mnie auto z Gran Turismo 3 popierdzielające sobie po całkiem porządnie wyglądającej nawierzchni. Nagle ojciec się podrywa i mówi: „To gra? Fajna”. Może i ojciec nie kupił PS2 i GT3, ale wywołało to u niego zaciekawienie. A gdyby tak miał „wolnego” tysiączka złotych? Właśnie …Jeden klient więcej …Tu nikt nikogo nie oszukuje (poza fachowymi „bullshotami”:) i wszystko idzie jak trzeba. Jest produkt więc i musi być klient …najlepiej z wypchanym portfelem.

Czyli wiemy, że producenci aż łakną naszych pieniędzy (bądź naszych rodziców) i zrobią naprawdę wiele aby dostać się do naszych portfeli. Marketing w dzisiejszych czasach działa cuda i dzięki temu gracz już nie jest wyrzutkiem społeczeństwa, a można by rzecz, że w wielu wypadkach jego fundamentem materialnym. Ale to nie zmienia faktu, że nadal jesteśmy w społeczeństwie, gdzie gracz nie zawsze jest traktowany z należytym dla ludzi szacunkiem z różnych powodów. Ale czy każdy? To zależy …Przyjrzyjmy się małej genezie graczy :)

Gracz niedzielny – osoba, która wie do czego służą gry, ale jakoś nie może pochwalić się znajomością tytułów, ich twórców. Gra kiedy ma na to ochotę, która nie występuje zbyt często z racji innych zainteresowań. Taki gracz społeczny, czyli każdy na osiedlu gra w Tekken’a wiec i on też spróbuje. Nie pała nienawiści do Bowser’a, ani nie identyfikuje się z Link’iem dlatego, że dla niego jest to zlepek pikseli (tzn. dla niego „kwadracików”:). Taka osoba jest chyba najlepiej odbierana z racji tego, że nie jest upierdliwa jeśli chodzi o gry i nie namawia każdej napotkanej osoby aby zmierzyła się z nim z np. Last Blade II. Przykład z życia: znajomy lubi zagrać w Sword of the Berserk i wie, że jest na Dreamcast’a, ale to, że Sega jest producentem konsoli to już nie wie. A kto to Sonic? Tego tym bardziej nie wie. Pozdro Wafelanthorn :)

Gracz przeciętny – osoba, która z grami ma już jakaś styczność, orientuje się w branży, wie co gdzie włożyć i jak to się obsługuje. Przeczytał nie jedną recenzje, napisała sama parę poradników i zrobiła jakaś tapete z jej ulubionym Ken’em. Ten rodzaj gracza może być trochę drażniący w towarzystwie, kiedy napotka podobnego do siebie. Od razu zacznie nawijać o nowych sposobach zaliczenia quest’a, o nowych combosach, czy zwykłych plotkach na temat danego developera (Capcom to homosexualiści! Na przykład ^_^). Oczywiście osoby trzecie nie będą czynnie uczestniczyć w rozmowie z racji braku znajomości tematu i może im się to co najmniej nie spodobać. Przykład z życia: gość uwielbia świat Street Fighter’a. Uwielbia pykać w różnorakie tytuły, ale to właśnie twór Capcom’u wkradł się w jego umysł. Na forach można go zawsze znaleźć z avatarem przedstawiającym jakąś postać ze eSeFa. Nie śpi z maskotką przedstawiająca Ryu, ale wie jak zrobić Shinkuu Hadou Ken. Pozdro Kozer :)

Gracz hardcore’owy – wszystkie cechy gracza przeciętnego plus taka mała miłość do gier. Umiejętności manualne/intelektualne takiej osoby są najczęściej powyżej standardu. Z gry lubi wyciskać 100%, doszukiwać się bug’ów, czy tworzyć własne kosmiczne combosy, które później będą analizowane przez innych graczy. Hardcore’owiec nie boi się wyzwań typu publiczny cosplay, czy zostanie bug tester’em. W PSX Extreme swego czasu były pokazywane zdjęcia nadesłane przez czytelników prezentujących swoje pokoje i nie wiedzieć czemu otrzymali oni miano hardcore’owców. Wytworzyło to dość mylne pojęcie gracza hc z racji tego, że po analizie opisów pokojów, zachwytów redaktora HIV’a można dojść do wniosku, że ten który ma 20 konsol, telewizor za 20 tysięcy złotych i setki oryginalnych pozycji to właśnie gracz HC. Nic bardziej mylnego! Czy ów gracz zaliczył te wszystkie pozycje? Możliwe. A czy wycisnął z nich wszystko? Wątpliwe. I w końcu czy sam zapracował na to wszystko? Możliwe, ale rzadko spotykane. Więc Panie i Panowie – nie sugerujcie się tym co tam napisano, bo czy granie na nowym x’ie 360 w SF 7 z ultra realistyczną grafą na TV za 20 tysięcy złotych w porównaniu do grania setek walk w SFII na SNES’ie z spierdzielonymi padami to hc? Wątpliwa sprawa…Oh! I jeszcze jedno. Jest kolosalna różnica miedzy graczem (hc), a kolekcjonerem. A jak taki osobnik jest odbierany w społeczeństwie? Tu niestety mogę tylko się domyślać, ale sądzę, że towarzystwo „pozagrowe” nie zostawiło by na nim suchej nitki jak ten zaczął by nadawać na temat kara cancelingu ze SF’a trzeciego. Przykładu z życia nie będzie bo osobiście nie znam żadnego hardcore’owca, może pomijając Morden’a, ale znów gościa nie widziałem w życiu na oczy więc ciężko by było by coś przytoczyć bez niechcianej tutaj fikcji. Pozdro Morden :)

Gracz-idiota – co? Nie spodziewaliście, że taki może tutaj wystąpić? A jednak! Czym cechuje się ten rodzaj człeka grającego? Ano… mylnie określany mianem hc z racji swej mani (prześladowczej?) – wie prawie wszystko na temat większości pozycji z jakimi się spotkał w życiu (a było ich setki, jak nie tysiące), potrafi obudzony w nocy (choć rzadko sypia – szkoda czasu, który można poświęcić na granie) podać listę wszystkich postaci z KoF’a 2k1, wie dlaczego Miyamoto nazwał NAPRAWDĘ głównego bohatera swej platformówki Mario. Jest tylko jedno ale…Gracz tego typu nie potrafi odnaleźć się w życiu, bo zawładnęły nim pixele. Dla niego każda blondynka to Nina Wiliams, a każdy niedźwiadek w ZOO (które widział w jakiejś grze) nazywa się Kuma. W kontakcie z płcią przeciwną nie daje sobie rady, bo o czym ma komplementować? O tym jak udało mu się Gill’a z perfect’em rozwalić na ultra hard’zie? To nie ma sensu. To, że gry się „uspołeczniły” wiąże się także z wieloma bardziej przyziemnymi sprawami niżeli wykreowany wirtualny świat. Kobieta (Japonka) zmarła w czasie gry w World of Warcraft! Nie jadła, nie piła i… Kolejny przypadek to młody chłopak ze stanów (bodajże z 14-16 lat), który – teoretycznie – pod wpływem Quake III Arena wystrzelał parę osób w klasie. Dla takich osób gry, gry, gry – do jasnej cholery – gry stały się powodem do popełniania jawnego samobójstwa, bądź zabawy w Boga i uśmiercania innych podobnych mu na pozór istot. Są fanatycy religijni, są sekty, są urodzeni mordercy, ale są także i gracze, którzy często nie pojmują gdzie się kończy zabawa, a gdzie zaczyna się prawdziwe życie, które nie jest takie proste jak mogło by się wydawać. Jak taki gracz został by przyjęty w społeczeństwie otwartym? Może kiedyś do tego dojdzie… Przykładu z życia – na szczęście – nie będzie, ale wyżej macie dwa przypadki…

Gracz staro szkolny – na złagodzenie klimatu postanowiłem opisać ten typ gracza. Oldsqlowcy mają wszystkie cechy gracza hc z tym, że z czasem staje on się graczem niedzielnym. Wie, że Atari się reaktywowało, ale nie rusza już go to tak bardzo jak pierwszy Pitfal na atarynkę. Czas jest dla niego jak lekarstwo na manie, która kiedyś nim zawładnęła. Choć nie zamierza porzucić swojej młodzieńczej pasji to gry nie robią już na nim takiego wrażenia jak kiedyś, kiedy z 8 pixeli trza było wymyślić coś co miało przykuć uwagę przeciętnego nabywcy. Często sam stara się stworzyć coś co miało by przypomnieć graczom skąd to się wszystko wzięło, bo Spikeot nie był pierwsza chodzoną nawalaną…W społeczeństwie tacy gracze odbierani są najlepiej jako, że nie dostają orgazmu publicznie na widok tytułów zapowiadanych na x’a 360, czy na PS3. Oni już to widzieli, tylko, że w innej szacie graficznej i może trochę zmienionej formie. Wolą się skupić na bardziej realnych aspektach życia codziennego, bo wiedzą gdzie jest granica. Czas ich tego nauczył. Przykład? Z racji tego, że nie chce wywyższyć nikogo, a tym bardziej nikomu ubliżyć to pozwolę sobie tylko na stwierdzenie, że oldsqlowców nie ma już tylu co kiedyś… Pozdro for all :)

Kto jest kim? To tylko Wy wiecie, bo nie mnie oceniać wolne persony i ich dokonania (po za skrajnymi przypadkami), a więc skoro nie mnie jako graczowi to dlaczego „maniagrania” nie spotyka się z aprobatą osób nie związanych z tematem? Z chęcią odpowiem. Otóż każdy gracz ma coś z gracza-idioty. Czy to identyfikacja osób po przez pryzmat pixeli układających się w jakąś postać (żadko i skrajnie), czy to przez społeczną autodestrukcję (często). Na czym to polega? Gracze często skreślają sami siebie jako funkcjonujących poprawie członków społeczeństwa przez to, że mają inne hobby niżeli reszta. Czy to dziwne? Czy chciałbyś (chciała?) aby wszyscy szli tą samą drogą i marzyli o tym samym? Tak samo ubrani, tacy sami a jednak inni? Cały ten burdel i chorą, nieistniejąca filozofię wywołały u nas czasopisma traktujące o elektronicznej rozrywce (nie będę wskazywał palcem). Stworzyły one coś na miarę obrazu subkultury graczy która nigdy nie będzie istnieć. A jako, że subkultura to i zamknięcie w niej! Czy wyżej wymienione kategorie nie mogły by się odnosić do piekarzy, księży i innej społecznie przyzwolonej „kategorii” człowieka? Jasne, że by mogły, a żadnego rodzaju odstępstwa to nie są. Czy więc gracze są czymś innym niżeli inni ludzie? Oczywiście, niektórzy chcieli by żeby tak było. Chcieli by być czymś większym, ale niestety…Ty, on i ja – jesteśmy takimi samymi ludźmi jak reszta i – cholera! – jeśli „dresiarz” nosi koszulkę z „adasia” to dlaczego Ty nie miał byś ubrać na klatę koszulki z Tormenta? Nic nie stoi na przeszkodzie, a „wielcy medialni myśliciele” niech sobie wsadzą durne teorie o tym jacy gracze to alieny. Więc w końcu dlaczego nie spotyka się z aprobatą ta „maniagrania”? Bo sami to tworzymy. Zamykamy się w nieistniejącym świecie kierowani przez medialnych demagogów głoszących imię fałszywego boga, którego po prostu nie ma. Teraz zastanówcie się chwile i odpowiedzcie na następujące pytanie: czy wolicie nockę w finala, czy spotkanie ze znajomymi w knajpie, przy piwkach? Wiem co odpowiedzieliście dlatego odpowiadam na pytanie zadana na początku arta : czy gracze to nadal ludzie? Nie. Gracze to przede wszystkim ludzie.

komentarze na forum