wrz
18
2010
1

The King of Dragons – kolejny beat’em’up zrecenzowany

Kiedy na początku 1991 roku Capcom wypuściło na światło dzienne beat’em up Knights of the Round, salony gier przeżyły prawdziwy szturm wygłodniałych fanów (Golden Axe już nie wystarczało pozostawiając spory niedosyt). Klimat D&D, elementy RPG, a przy tym beztroska wyżynka dla kilku graczy jednocześnie to główne składowe, wyróżniające ją na tle innych mordoklepek. Sam pamiętam jej szczyt popularności w pobliskim salonie, jednak osobiście jakoś nie dałem się uwieźć. Duża w tym zasługa innego automatu, który co ciekawe częściej bywał wolny, a i poszczególne elementy bardziej mnie do niego przekonały. The King of Dragons – bo o niej tutaj mowa – była konkurentem dla omawianego wyżej KoR mimo faktu, że również został stworzony przez Capcom, a w dodatku wydany zaledwie kilka miesięcy później.

Jak widać szybko podłapano, że implementacja fantasy okazała się strzałem w dziesiątkę, zaś w dobie braku większej konkurencji na rynku nie obawiano się, że któryś z tytułów ucierpi.Fabuła jak w większości tego typu gier sprawuje tutaj marginalną rolę. Królestwo Malus zostało zawładnięte przez potężnego smoka Gildissa, który wysyła w teren zastępy pomagierów w postaci Orków, Harpii, Gnomów, Smoków i innych ras znanych każdemu miłośnikowi fantasy. Jako, że ich zamiary nie są bynajmniej pokojowe, gracz dostaje zaszczytu pokierowania jednym z pięciu bohaterów, przywracając ład i porządek, a przy tym zyskując dozgonną wdzięczność króla w postaci tabunu dziewic i uścisku dłoni. Wśród odważnych znajdziemy zatem Elfa, Kleryka, Krasnoluda, Maga i Wojaka (wersja Arcade pozwalała na grę do trzech osób jednocześnie). I tutaj pierwsza uwaga, która już wtedy mogła odrzucić napaleńców, a mianowicie ubogi system walki. Grający do dyspozycji miał zaledwie jeden przycisk odpowiedzialny za atak, drugi za skok, zaś wciśnięte jednocześnie egzekwowały specjalną technikę w zależności od wybranej klasy.

 W tej prostocie jednak tkwił urok. Pierwsza sprawa to wspomniane już elementy RPG. Wraz z postępem znajdujemy bowiem kolejne dopalacze, pozwalające na upgrade naszego oręża. Mag siłą rzeczy dysponuje zatem coraz mocniejszą magią, korzystając przy tym z amuletów wspomagających Mane i czarów obszarowych. Wojownik odnajduje potężniejsze miecze, mogąc skutecznie kroić napotkane gnidy. Elf przewodzi w zasięgu i szybkości oddawanych strzał z łuku. Krasnolud może i nie grzeszy speedem, ale zamachu toporem mu odmówić nie można. Na końcu stawki jest Kleryk – odpowiednio zbalansowany pod względem ataków fizycznych i magicznych. Widać więc spore zróżnicowanie i faktycznie, po zagłębieniu się w rozgrywkę można przymknąć oko na pozorną prostotę.

Skoro jesteśmy przy klimacie D&D, to nie mogło zabraknąć stosownych miejscówek: dzikie lasy, ruiny zamku, mroczne komnaty, wzgórza zamieszkiwane przez złowrogie smoczyska. Jest różnorodnie, a przy tym oprawa wizualna nawet w obecnej dobie nie wieje halnym po oczach. Jest barwnie, choć dominują chłodne odcienie kolorów – miejscami daje się odczuć specyficzny klimat dark fantasy, co dodatnio rzutuje na klimat rozgrywki. Animacja postaci, czarów, a także unikalnych technik (jak choćby zionięcie ogniem w wykonaniu smoków) nie pozostawia wiele do życzenia – jest wykonana solidnie, dzięki czemu rozgrywka jest dynamiczna.

 Za soundtrack odpowiedzialna jest Yoko Shimomura. Jeśli nazwisko niewiele Wam mówi, to jej dyskografia już na pewno. Fani mordobić znają ją choćby z Final Fight oraz Street Fighter II, zaś miłośnicy RPG do dziś mają w uszach jej utwory z Parasite Eve czy Legend of Mana. To oczywiście tylko wybrane przykłady z bogatego dorobku kompozytorki, jednak jak już pewnie się domyślacie i tutaj całokształt jej twórczości stoi na wysokim poziomie (zarówno utwory jak i poszczególne odgłosy czarów czy uderzeń). Trzeba tu jeszcze podkreślić, że pomimo pozornej prostoty, gra potrafiła zaleźć za skórę poziomem trudności (osobiście stawiam ją pod tym względem wyżej niż Vendette), a i 16 misji okazało się całkiem miłym urozmaiceniem, nie pozwalając na zbyt prędkie zgłębienie tytułu.

The King of Dragons brak rozbudowania systemowego nadrobiła nie tylko elementami RPG, co przede wszystkim bardzo sugestywnym klimatem, oprawą AV oraz mnogością klas postaci. W moich oczach po dziś dzień jawi się jako jeden z czołowych przedstawicieli gatunku, choć z drugiej strony wydaje się mniej doceniony na tle wspomnianego KoR, co może się wiązać ze zbyt szybkim wypuszczeniem na rynek (tak przynajmniej wyglądała sytuacja w mojej okolicy). Jeśli lubisz omawianą tematykę to nie zastanawiaj się dłużej – gra pomimo upływu lat wciąż dostarcza sporo frajdy, a i nowi w temacie odnajdą się w niej bez problemu.

The King of Dragons – daty wydania na poszczególne platformy:
Arcade (1991)
Super Nintendo (1994)
Sony Playstation 2 („Capcom Classics Collection Vol. 2” – 2006)
Xbox („Capcom Classics Collection Vol. 2” – 2006)
Playstation Portable („Capcom Classics Collection: Reloaded” – 2006)

Ocena:
Grafika: 8,5
Dźwiek: 8
Grywalność: 9
Ocena końcowa: 8,5