lis
28
2006
0

The Legend of Spyro: A New Beginning – recenzja

The Legend of Spyro: A New Beginning Spyro The Dragon po raz pierwszy pojawił się na konsoli Playstation w 98 roku. Gra z udziałem charyzmatycznego, fioletowego smoczka okazała się rewolucyjną na tamte czasy. Po raz pierwszy na konsoli Sony, Insomniac (developer) stworzył w pełni trójwymiarową platformówkę, która w rankingu wielu ekspertów przebiła serię Crash Bandicoot pod względem grywalności. Wspaniała bajeczna grafika, niezapomniana muzyka oraz ogromna przestrzeń do eksploracji zapewniła spory sukces twórcom. Powróćmy jednak do dnia dzisiejszego, bowiem 27 października na naszym kontynencie wylądowała najnowsza (szósta już na konsole stacjonarne) gra spod znaku smoka – The Legend of Spyro: A new Beginning.Prace nad kolejną częścią przygód smoka Spyro i jego nierozłącznego kompana – świetlika Sparxa – tym razem zostały oddane w ręce australijskiego studia Krome, które na swoim koncie ma między innymi serię dość udanych platformerów z tygryskiem Ty (Insomniac porzuciło prace nad kolejnymi częściami na rzecz serii Ratchet and Clank). Wraz ze zmianą developera zostały wprowadzone liczne zmiany mające na celu odświeżyć wyeksploatowane już nieco przygody dzielnego smoka. Tym razem nowa część rzuca nas w wir wydarzeń mających miejsce jeszcze przed pierwszą częścią gry. Czy dobrze się stało, że Krome zajęło się reaktywacją tej wdzięcznej licencji? Czy Spyro powrócił do swoich lat świetności z czasów psx’a? Czy pomysł na prequel w tym przypadku wypalił ? Na te i inne pytania postaram się odpowiedzieć poniżej.

Smocza świątynia – miejsce, gdzie składane są wszystkie jaja z których w przyszłości mają wykluć się smoki – znajduje się w niebezpieczeństwie, którego nadejście było znane najstarszym prorokom. Siły ciemności powoli wdzierają się do jedynego schronienia jakie się zachowało. Zostało niewiele czasu. Nie ma najmniejszych szans żeby uratować wszystkie jaja. Wzrok najstarszego strażnika smoczego rodu skierowany jest na fioletowe jajo. Jak głosi bowiem przepowiednia, tylko fioletowy smok, który narodzi się niebawem może pokonać nadchodzące zło wyzwalając swój ród z jarzma tyranii. Strażnik postanawia je ratować. Zabiera je i pospiesznie opuszcza świątynię poszukując bezpiecznego schronienia dla jaja. W trakcie ucieczki dostrzega małą wioskę beztrosko żyjących świetlików. Po krótkiej chwili zostawia jajko przy pobliskiej rzece.

Mija kilka lat. Spyro przekonany o przynależności do rasy świetlików bawi się jak zwykle na polanie ze swoim bratem Sparxem. Pozornie wesoły i szczęśliwy, w rzeczywistości jednak wyobcowany i smutny. Ma świadomość tego, że wyróżnia się w swojej wiosce. Jest większy od swoich krewnych i jako jedyny nie potrafi latać. W pewnym momencie jednak zabawa się urywa. Jak się okazuje zło potrafi upomnieć się o swoje nawet po latach, odnajdując Spyro. Naszym bohaterom udaje się jednak uniknąć bezpośredniej konfrontacji i wrócić do wioski. Wtedy też przybrani rodzice Spyro postanawiają wyjawić mu wreszcie całą prawdę o jego pochodzeniu. Bez chwili namysłu dzielny smok postanawia opuścić rodzinną osadę w poszukiwaniu prawdy, by dokonać zemsty za ból i cierpienie wyrządzone jego braciom. Po pewnym czasie Sparx postanawia do niego dołączyć, aby wspierać fioletowego przyjaciela w potrzebie…

Już samo intro i początek gry dają jasno do zrozumienia, że ta część będzie zupełnie inna od poprzednich. Skończyło się beztroskie bieganie za owieczkami po barwnych krainach. Twórcy odeszli od bajkowych standardów koncentrując się na mrocznym przedstawieniu akcji. Pierwsze co przychodzi na myśl to wszechogarniająca ciemność i zepsucie spowodowane upadkiem smoczego świata. Czuć wyraźne przygnębienie i pustkę. Dodatkowym bodźcem do odczuwania w powietrzu sporej dawki pesymizmu jest postać samego Spyro. Wspomniałem już wcześniej, że „A new beginning” to prequel. Kierujemy więc młodziutkim i niedoświadczonym smoczkiem, który wyrusza na swoją dziewiczą przygodę nie będąc do końca przekonanym co może zdarzyć się tuż za rogiem. Zatrzymując się na postaci samego Spyro warto dodać jeszcze, że twórcy mocno postarali się o zmianę jego wyglądu – jest teraz mniejszy, porusza się dość niepewnie i ślamazarnie w porównaniu do wcześniejszych części, co wiąże się właśnie z chronologią wydarzeń. Trzeba przyznać, że przedstawienie bohatera w takim świetle jeszcze w platformerach nie miało miejsca. W tym aspekcie powiew świeżości ożywił już nieco skostniałą serię przygód Spyro, co odnotowuję na plus.

Kolejnym asem w rękawie, którym może pochwalić się „The Legend of Spyro” jest voice – acting. Widać, że Krome mocno zależało na przywróceniu serii do łask, gdyż wynajęli znane persony ze świata filmu. Głosu dla fioletowego smoka użyczył sam Fro.. to znaczy Elijah Wood. Prastary smok natomiast przemówił głosem Garego Oldmana znanego chociażby z roli Syriusza Blacka w Harrym Potterze. Taka obsada nie mogła zawieść fanów i… rzeczywiście nie zawiodła. Aktorzy wczuli się perfekcyjnie w powierzone im role przez co można śmiało powiedzieć, że australijskie studio nie wyrzuciło pieniędzy w błoto.

Jeśli już jesteśmy przy głosie to warto zatrzymać się na chwile przy ścieżce dźwiękowej. Dotychczas ten aspekt zawsze stał na najwyższej półce. Nie inaczej jest w tym przypadku. Soundtrack wprawdzie znacznie różni się od znanych z poprzednich części, ale zmiana ta jest ściśle związana z nowym podejściem do tematu. Mamy tu melancholijne, stonowane brzmienia podkreślające wszechogarniającą pustkę i smutek, co idealnie komponuje się z eksploracją mrocznych obszarów gry.

Graficznie nowy Spyro prezentuje się dobrze, jednak bez rewelacji. Jest wprawdzie lepiej niż w przypadku chociażby poprzedniej części „A hero’s tale”, niemniej jednak do tuzów gatunku pokroju Ratcheta czy Jaka jeszcze daleka droga. Brakuje tu nieco żywszych kolorów i większego urozmaicenia zwiedzanego terenu. Jestem w stanie zrozumieć, że twórcy chcieli oddać tu bardziej mroczny klimat, jednak w tym przypadku nie wykorzystali w pełni potencjału. W każdym razie graficznie nie jest źle choć mogło być znacznie lepiej.

Osoby, które z serią zetknęły się już wcześniej – zwłaszcza z pierwszymi częściami na psx’a – z pewnością pamiętają olbrzymie przestrzenie do eksploracji. Poszczególne krainy jak na tamte czasy potrafiły doprowadzić co słabszych graczy do arytmii serca, przytłaczając swoim ogromem. Jeśli macie nadzieję, że nowa część Spyro zaoferuje wam przynajmniej tyle samo a nawet więcej, to niestety srogo się zawiedziecie. Po raz pierwszy w historii serii gracz jest od samego początku do końca prowadzony za rączkę po ściśle wyznaczonej ścieżce. Dzięki tej 'innowacyjnej’ zmianie twórcy pogrzebali najważniejszy aspekt tej serii – swobodę i nieliniowość w prowadzeniu rozgrywki. Brakuje tu nawet rozwidlenia dróg, bo wszystko sprowadza się do bezmyślnego parcia do przodu. Sytuacji nie ratują również misje latane, będące przerywnikami od gry właściwej. Wprawdzie sam lot został zmontowany na poziomie, jednak ewidentnie jest to 'zapchajdziura’ mająca na celu urozmaicić na siłę rozgrywkę, w dodatku jednorazowo trwająca nie więcej niż 5 minut. Naprawdę nie potrafię zrozumieć decyzji Krome. Tymbardziej, że w dzisiejszej dobie takie ograniczenie gracza nie ma racji bytu na rynku platformerów, co widzimy chociażby na przykładzie wymienionych już wyżej serii z Ratchetem i Jakiem w rolach głównych. Czy chcieli w ten sposób podkreślić, że chęć dokonania zemsty za smoczy ród jest sprawą nadrzędną przez co nie liczy się nic poza tym? To już pozostawiam indywidualnej interpretacji. Mnie w każdym razie ten zabieg nie przekonał.

Wiadomo już, że poruszamy się po ściśle określonych ścieżkach. Zmiana sposobu rozgrywki wpłynęła również na zmianę systemu gry i rozwoju bohatera. Co pewien czas, po zwiedzeniu danej krainy, będziemy musieli uwalniać prastare smoki, które posiadają moce żywiołów. Umiejętności te posłużą naszemu smokowi do walki z hordami nowych wrogów. Oprócz tradycyjnego oddechu ognia, w późniejszej fazie nauczymy się również lodowego podmuchu czy porażenia piorunami. W tej materii nic się nie zmieniło od czasów dwóch ostatnich części z tym wyjątkiem, że umiejętności te możemy teraz upgrade’ować za pomocą materii które wypadają z zabitych przeciwników. Nowością w systemie walki jest system combosów, których także uczymy się wraz z postępem w grze. Twórcom nie zabrakło wyobraźni i tak możemy na przykład podbić przeciwnika wysoko w góre, wyskoczyć, a następnie dobić za pomocą potrójnego obrotu w akompaniamencie 'bullet – time’. Wygląda to naprawdę efektownie, ale cóż jednak z tego, skoro inteligencja przeciwników pozostawia wiele do życzenia i na dobrą sprawę można sobie z nimi poradzić bez wprowadzonego arsenału ciosów. Również motyw kolekcjonowania diamentów, który do tej pory grał istotną rolę tutaj został potraktowany po macoszemu. Za zebrane diamenty nie mamy już możliwości kupowania dodatkowych przedmiotów bądź odblokowania dodatkowych przejść co daje kolejny powód do stwierdzenia, że Krome nie potraktowało graczy do końca poważnie.

Jeśli wydaje wam się, że po dwóch ostatnich akapitach nie może być już gorzej to jesteście w sporym błędzie. Grając bez pośpiechu, nowego Spyro można spokojnie ukończyć w mniej niż 7 godzin. W dzisiejszych czasach jest to zdecydowanie niedopuszczalne, a już na pewno nie w przypadku gry, która miała aspiracje powrotu do złotej ery. Sytuacji nie ratują również dodatki, których na dobrą sprawę praktycznie nie ma. Te zaś, które są, zostały wyraźnie wrzucone na siłę.

Jaka gra, taka recenzja. Krome zapowiadało wiele. Przy pierwszym kontakcie z grą byłem wręcz zauroczony poważnym podejściem do tematu. Zapowiadał się innowacyjny platformer w głównej mierze dzięki licznym zmianom, zaczynając od fabuły, poprzez kreację głównego bohatera, a kończąc na bardzo dobrej ścieżce dźwiękowej. Jak się okazało na tym skończyły się plusy. Najwyraźniej kultowa swego czasu seria przerosła młode, australijskie studio, które – choć starało się mocno nad budowaniem klimatu – calkowicie wyparło się sprawdzonych elementów gameplay’u z poprzednich części, ostatecznie wykopując pod sobą ogromny dołek z którego nie da się wyjść o własnych siłach. Osobiście jestem z serią Spyro od zawsze i piszę to z ciężkim bólem w sercu, ale Krome nie spełniło się w swojej roli, zaś Spyro nie powrócił do lat świetności z czasów psx’a. Pomysł na prequel był dobry, chęci i kreatywności też nie zabrakło. Brakuje za to konsekwencji, sprawdzonych pomysłów i najwyraźniej wiary w wypróbowane już patenty skoro postanowiono z nich całkowicie zrezygnować. Jeśli jesteście fanami serii, a na kolejne części czekacie bardziej niż na kumulację w dużym lotku, sięgajcie śmiało. Chociażby dlatego, by zobaczyć jak można zepsuć grę z tak ogromnym potencjałem. Jeśli seria Spyro nigdy was nie rajcowała, a po prostu lubicie sobie czasem pograć w platformówki, zdecydowanie zapomnijcie o tym tytule. O wiele więcej frajdy sprawią wam przygody Ratcheta lub Jak’a.

Plusy:
– mroczne podejście do tematu
– oprawa dźwiękowa
– postać głównego bohatera
Minusy:
– niski poziom trudności
– brak swobody
– czas gry

Spyro Spyro Spyro
Spyro Spyro Spyro